Zdobycie kalorii
W sierpniu 1941 roku pożywienie większości Polaków w tak zwanym Generalnym Gubernatorstwie zawierało 600 kalorii (norma dla dorosłego człowieka wynosi ok. 2200 kal.). Warunkiem przetrwania było uzupełnienie niedoborów przez zdobywanie żywności, skierowanej na czarny rynek i zakupy w wolnej sprzedaży- ograniczonej głównie do jarzyn i owoców. Im bardziej Niemcy uszczuplali przydziały dla Polaków, tym bujniej rozwijał się nielegalny handel produktami spożywczymi. Nieskuteczność walki z pokątnym handlem tłumaczyć można pogłębiającym się chaosem gospodarczym oraz narastającą korupcją administracji niemieckiej.
Handel wymienny
Większość inteligencji krakowskiej pozbywała się dorobku materialnego i kulturalnego. Komisy i sklepy z antykami zawalone były biżuterią, obrazami, srebrami, dywanami i innymi wyrobami artystycznymi. Z mojego domu znikały miniaturki, obrazy ze ścian a z podłogi dywany. Nie bardzo to szło, mnóstwo sprzedających, a kupujących – garstka. Tłumy sprzedających zapełniały tandetę na placu Nowym na Kazimierzu. Coraz intensywniejsza stawała się również wymiana na żywność wszystkiego, co interesowało ludność wiejską. Znam wypadki, że znane dzieła sztuki lądowały pod wiejską strzechą.
Na ulicach widziało się starszych panów, z zawodu sędziów, profesorów, itp., sprzedających papierosy, zapałki i kamyki do zapalniczek. Wiele kobiet z inteligencji, jak na przykład: artystki krakowskich teatrów, żony znanych osobistości, - pracowało w cukierniach i kawiarniach jako kelnerki lub zajmowało się domowym wypiekiem słodyczy na zamówienie różnych kawiarenek. Walka o zdobycie każdego grosza była bezwzględną potrzebą chwili, gdyż stawką było fizyczne przetrwanie. Ratunkiem, szczególnie dla mieszkańców przedmieść, lub dzielnic willowych nie zajętych jeszcze przez Niemców. była przydomowa hodowla drobiu, królików i kóz. My mieszkaliśmy w cudem nie zajętym przez kolejarzy niemieckim domu w podmiejskiej zamożnej dzielnicy willowej. Matka hodowała w ogrodzie kilka kur na jajka i usiłowała - nawet z pewnym powodzenie - sprzedawać róże z naszego ogrodu. Naturalnie zwierzęta trzymano w prowizorycznych, nie przystosowanych do tego, szopach, byle jak skleconych kurnikach – lub po prostu – w piwnicach.
Wartościowy papierek
Rozdzielnictwem kartkowym objęte były podstawowe produkty żywnościowe – takie jak: chleb, mąka, kasza, marmolada, mięso, cukier, płatki owsiane i kawa zbożowa. Drukowano odrębne kartki dla dorosłych i dla dzieci. „Kareta żywnościowa dla dorosłych nieniemców i młodzieży ponad 14 lat” miała różową barwę, odpowiednie dwujęzyczne napisy oraz obowiązkowo „gapę” ze swastyką. A oto tak przedstawiało się zaopatrzenie kartkowe Polaka w Krakowie pod koniec wojny – w 1944 roku: dorosły mógł wykupić na miesiąc: 4 kg chleba, 700 g mąki, 250 g margaryny, 400 g mięsa, 300 g cukru i 125 g kawy zbożowej. Pod koniec roku przydział cukru zmniejszono o połowę. Nadto na jedną kartkę można było kupić 200 g makaronu, 16 kg ziemniaków, o,4 l octu, 5 jajek oraz 300 g musztardy – na rok.
Dni głodu
Warunki materialne mojej rodziny nie pozwalały na żadne luksusy i kupowanie np. oryginalnych odżywek. Ciotka moja, której syn był w Wojsku Polskim w Wielkiej Brytanii, dostawała z Portugalii małe paczki żywnościowe. Przychodziły rzadko i zawierały po 2 puszki portugalskich sardynek oraz po paczce herbaty, kawy lub kakao. Otrzymywane rarytasy natychmiast odsprzedawano zamożniejszym. Jako uczeń szkoły zawodowej w Krakowie wystarałem się – wraz z kilku kolegami – o letnią praktykę w zamkniętym dla Polaków Zakopanem. Było to lato 1942 roku. Któregoś dnia wybraliśmy się na Rysy, przez które przebiegała granica pomiędzy GG a Słowacją. Nigdy nie zapomnę ogromnego zaskoczenia, gdy zobaczyłem, jak turyści słowaccy zajadają na szczycie Rysów kanapkami z białego pieczywa z masłem i wędliną. Może to teraz wyglądać zabawnie, ale jedynym z moich marzeń okupacyjnych było najedzenie się do syta tłuszczu z szynki, który przed wojną odkrawało się dla kota lub psa. Z "mednu" okupacyjnego jakoś najbardziej utkwiła w mej pamięci krwawa kiszka, z osmażanymi ziemniakami, przygrzewana na strasznie śmierdzącym i fatalnym w smaku oleju rzepakowym. Chyba dlatego patrzę z dużą rezerwą na najlepiej nawet oczyszczony olej rzepakowy. Na ogół nie widziało się ryb morskich ani innych towarów importowanych, ale, aby było dziwniej, pewnego razu Niemcy zasypali Kraków małymi żółwiami greckimi. Nikt z nich oczywiści nie robił zupy – trzymano je w domach, gdzie stały się ulubieńcami dzieci.
Autor: Bohdan Nielubowicz
dodaj komentarz »