Artykuły » Wypędzeni » Zapomniana gehenna wypędzonych "Losy rodziny Durków"
Podczas II Wojny Światowej wypędzani ludzie, między innymi Polacy, przeżywali ogromną traumę gdy musieli opuścić miejsce swojego zamieszkania, swoje małe ojczyzny, gdzie rodzili się, żyli i spędzili najpiękniejsze chwile swojego życia. Co ciekawe wypędzenia przeprowadzane przez Niemców wyglądały niekiedy identycznie jak te, które przeprowadzano w i przez ZSRR. Scenariusz był zawsze taki sam, zarówno po stronie Niemiec jak i Rosji Bolszewickiej. Do rodzin przybywało Gestapo (NKWD) oraz nazistowscy urzędnicy. Rodzinom dawano z reguły pół godziny na to by spakowały najpotrzebniejsze rzeczy. Niekiedy czas był krótszy oraz często zdarzało się, że musieli opuścić swoje domostwo NATYCHMIAST. Pośpiech dla niemieckich oprawców odgrywał istotną rolę, gdyż na miejsce wysiedlonych mieli przybyć Niemcy z krajów bałtyckich lub z terenów Rzeszy Niemieckiej. Plany te były już gotowe od dawna (jeszcze przed wybuchem wojny), teraz nastał czas ich okrutnej realizacji. Taki właśnie los spotkał rodzinę Durków.

Ze wspomnień Janiny Durek: "O godzinie 6:00 rano, 8 grudnia 1939r., zapukało!!! do nas Gestapo. Dali nam 15 minut (kładąc zegarek na stole) na opuszczenie domu. W sumie było nas cztery osoby: ja Janina lat 7, siostra Helena lat 5, brat Czesław lat 15 i mama Franciszka lat 41. Ojciec został aresztowany w październiku 1939 i zesłany do Dachau (jego losy opisujemy w artykule: W poszukiwaniu prawdy). W tym samym czasie Niemcy kazali mamie spakować najpotrzebniejsze rzeczy, spisując jednocześnie pozostawioną zawartość domostwa. Mogliśmy zabrać tylko i wyłącznie bagaż podręczny. Zostaliśmy brutalnie wypędzeni z naszego pięknego rodzinnego domu w Poznaniu przy ulicy Główieniec 8. Zapamiętałam na całe życie, zrozpaczone i załzawione oczy mamy!!!!!"

Tak rozpoczyna się gehenna wypędzonych. Rodzinę Durków szturchaniem i biciem „załadowano” wraz z innymi do autobusu i przewieziono do klasztoru w Pobiedziskach. Przebywali tam ponad tydzień w ekstremalnie ciężkich warunkach, warunkach urągających człowieczeństwu. Strach i obawa o przyszłość towarzyszyły im na każdym kroku. Tuż przed Świętami Bożego Narodzenia siedmioletnią Janinę wraz z rodzeństwem i mamą ponownie "zapakowano", ale tym razem do wagonów towarowo-bydlęcych (tak samo postępowali Rosjanie, którzy również wywozili ludność polską w bydlęcych wagonach bez toalet często w mrozie- tych podobieństw wzajemnie uzupełniających się, obydwu agresorów można przytoczyć wiele, znane są również fakty o wymianie poglądów Gestapo i NKWD, czy można coś jeszcze dodać?). Wszystkie drzwi zaryglowano na kłódki i transport ruszył w nieznane.

Ze wspomnień Janiny Durek: "Bez okien, wody, ubikacji, stłoczeni do granic wytrzymałości jechaliśmy około 2-3 dni (ciężko jest określić czas podróży).... Pociąg często się zatrzymywał (najprawdopodobniej po to by można było pochować zmarłych). W złowrogiej wówczas ciszy słychać było płacz ludzi oraz przeraźliwy krzyk dzieci.... Wczesnym, bardzo zimnym rankiem dotarliśmy na wpół żywi do Sokołowa Podlaskiego w Generalnej Guberni".

Pełna cierpień wędrówka dobiegła końca. Jednak był to dopiero początek koszmaru. Z chwilą przybycia na miejsce, odryglowano drzwi i przerażonych ludzi "przywitali" niemieccy żołnierze okrzykami "Raus" oraz biciem kolbą karabinu. Rodzina Durków dostała tak zwany przydział mieszkalny w małym domku przy ulicy Lipowej 6. Izba liczyła około 10m2. Zamieszkały tam dwie rodziny. Łącznie 10 osób. Warunki jakie tam zastali były katastrofalne (to bardzo delikatne i nieadekwatne określenie). Łóżkami była słoma rzucona na podłogę w której roiło się od robactwa. Cały zaś zabrany z rodzinnego domu dobytek, mieścił się na kilku gwoździach wbitych w drewniane ściany (dokument nr 5). Jak wspomina pani Janina "było zimno, ciemno, głodno i bardzo bardzo smutno.....".

Rodziny wypędzonych dostawały przydział do pracy przymusowej. Najczęściej u miejscowych Niemców. Nie było litości, pracą przymusową objęto nawet dzieci. Siedmioletnia Janina wraz z siostrą pięcioletnią Heleną pracowały w polu, pasły krowy i owce oraz donosiły mleko do gospodarstwa. Pomagały też mamie, która pracowała w kuchni majątku. Do jej obowiązków należało również uczestnictwo w ciężkich pracach polowych. Ich dzień zaczynał się bardzo wczesny rankiem, a kończył się późnym wieczorem. Wynagrodzeniem była tylko mała miska zupy z brukwi oraz dwie kromki starego, czerstwego, spleśniałego chleba. Brat pani Janiny, 15 letni Czesław został skierowany do pracy w stalowni na rzecz armii niemieckiej. Jednak po krótkim czasie zdołał zbiec i zaczął walkę w oddziałach AK. Narażając własne życie, potajemnie dostarczał rodzinie żywność, lekarstwa, odzież oraz moralne wsparcie, które wobec choroby pani Franciszki oraz braku wiadomości od ojca, było bezcenne.

Ze wspomnień pani Janiny: "Niemcy od nas dzieci, pobierali krew dla żołnierzy Wermachtu rannych na froncie. Pamiętam krzyk zrozpaczonych, przerażonych, brutalnie łapanych dzieci....".

Tak wyglądało panowanie rasy panów. Ciężko jest o jakikolwiek komentarz. Mijał dzień za dniem. Strach, przemoc, głód i gdzieś w zakamarkach duszy tląca się nadzieja na lepsze jutro. Nadzieja tym mocniejsza, że "latem 1944 roku wiedzieliśmy, iż koniec wojny jest już bliski. W oddali słychać było odgłosy walk. Po cichu z nadzieją przygotowywaliśmy się do powrotu do domu- Poznania"- Ze wspomnień Janiny Durek. Ten moment nastąpił jednak dopiero wiosną 1945 roku. Ziścił się sen o wolności i powrocie do domu. Jak wspomina pani Janina "Wracaliśmy ponownie wagonami bydlęcymi. Ale tym razem drzwi były otwarte. PACHNIAŁO WIOSNĄ I NADZIEJĄ …..".

Jednak jakże okrutne były złudzenia o wolności i marzenia o rodzinnym domu. Gdy rodzina Durków zimą 1939 roku została wypędzona z rodzinnej posiadłości, pozostawiony dom był nowy i kompletny, w 1945 roku zaś doszczętnie ograbiony i zrujnowany. Ponadto zamieszkały przez przypadkowych, dzikich lokatorów. Nie było miejsca we własnym domu dla prawowitych właścicieli. Ze wspomnień pani Janiny: "Dla nas nie było w nim miejsca. Musieliśmy szukać wsparcia i pomocy wśród rodziny, maszerując w dziurawych trzewikach i z chorą mamą ok. 20 kilometrów z Poznania do Kostrzyna".

Rodzina Durków rozpoczęła heroiczną walkę o swój dom, który z trudem odzyskała. Odszkodowanie za szkody wojenne zakrawało na śmieszność (dokument nr 1, 2, 3, 4). Czym jest bowiem 18 tysięcy zł wobec ogromu cierpień jakie doznała. Cierpień, które trwają do dziś, Obejmują one nie tylko rodzinę Durków lecz również tysiące rodzin pozbawionych swoich małych ojczyzn i skazanych na cierpienie. Rany fizyczne mogą się zagoić szybko- ale psychiczne pozostają na zawsze.

Ze wspomnień pani Janiny: "Byliśmy bez środków do życia, bez ojca... Zaczynaliśmy osierocone życie od początku, pełni nadziei, że taka straszliwość wojny już się nigdy nie powtórzy... Nasza ukochana mama zmarła w sierpniu 1955 roku. Dom z trudem odzyskaliśmy. Dla nas Dzieci Wojny, koszmar tamtych dni TRWA PO DZIEŃ DZISIAJSZY....." dodaj komentarz »
Copyright © 2006-2024 Vaterland.pl