Artykuły » Porucznik Piotr Jerzy Dunin
foto Piotr Jerzy Dunin Urodził się w 1901 r. Ojcem jego był Stanisław Dunin, właściciel Głębowic, Gierałtowiczek, Choczni, Kopytówki i Brzezinki w Wadowickim. Matka, Maria z Proszyńskich była córką obywatela ziemskiego ze Skrzydlnej. Piotr Jerzy pochodził ze starodawnego rodu Duninów ze Skrzynna, wywodzącego się ponoć aż od Piotra Włostowica, wielmoży Bolesława Krzywoustego. Duninowie uzyskali tytuł hrabiowski Świętego Imperium Rzymskiego w 1547 r. od cesarza Ferdynanda I. Tytuł ten został potwierdzony za czasów saskich oraz w okresie porozbiorowym w Galicji i Królestwie Polskim.

Piotr Jerzy był właścicielem odziedziczonej po ojcu Kopytówki. Zespół pałacowy dotrwał do dziś. Jest on malowniczo usytuowany na wzniesieniu i składa się z okazałego murowanego pałacu z trzema narożnymi wieżami. W jednej z nich była kaplica. Budowla pochodzi z połowy XIX w. i ma powierzchnię ok. 800 m². W pobliżu rozlokowano zabytkowy spichlerz, oficyny i zabudowania gospodarcze. Pałac otaczał rozległy, obecnie mocno przetrzebiony park. Aktualnie Kopytówka jest w gestii Okręgowego Zarządu Lasów Państwowych.

Po ukończeniu Oficerskiej Szkoły Lotniczej w Dęblinie Piotr Jerzy Dunin służył w II Pułku Lotnictwa w Krakowie, następnie przeszedł w stopniu porucznika do rezerwy. Ożenił się ze swą kuzynką Honoratą Skibińską i osiadł w Kopytówce. W 1939 roku został zmobilizowany, uczestniczył w obronie powietrznej kraju jako dowódca 3-go plutonu samolotów łącznikowych, przydzielonych do dyspozycji dowódcy wojsk lotniczych Armii Kraków. Po klęsce wrześniowej dostaje się na Zachód, gdzie melduje się w Lotnictwie Polskim we Francji. Stacjonuje w Bron pod Lyonem (Base Aerienne Polonaise). Po kapitulacji Francji zostaje skierowany do dywizjonu 303 w Dumfries w Southern Upland w Szkocji. Był tu zastępcą dowódcy eskadry A. Eskadra wyposażona była w jednosilnikowe samoloty rozpoznawcze typu Westerland "Lysander" Mk III, które osiągały nieduże szybkości, rzędu do 330 km /godz. Samoloty te były używane do szkolenia w wykonywaniu różnych zadań we współpracy z 1 Polskim Korpusem w Szkocji. Ponieważ doświadczenia pierwszych lat II wojny światowej wykazały, że samolot ten nie nadaje się do współpracy z jednostkami lądowymi.

25 lutego 1942 roku lecąc wraz z innymi dwoma maszynami nie wyszedł z lotu nurkowego i uderzył w drzewo na północ od Galloway. Miało to miejsce w trakcie lotu ćwiczebnego. Wraz z Duninem zginął jego obserwator porucznik Jerzy Homan. Dopiero po wojnie rodzina dowiedziała się o tragedii. Tę hiobową wiadomość przekazał z Londynu krewny Duninów dyplomata i dziennikarz Adam Romer. Przesłał on również pozostałe po zmarłym pamiątki i papiery. Wśród tych ostatnich znalazł się dołączony dokument pt.: "Jednodniówka Dywizjonu". Napisał ją nieznany z nazwiska kolega tragicznie zmarłego pilota. Jest to 6-stronicowy maszynopis z opisem okoliczności śmierci przyjaciela. Z pierwszych stron "Jednodniówki" dowiadujemy się, że Piotr Jerzy Dunin, znany w dywizji pod przezwiskiem „Dziadzio”, był ogromnie lubianym i szanowanym dowódcą i kolegą. Był gospodarzem kasyna oficerskiego, gdzie dał się poznać jako pełen kultury i taktu organizator życia towarzyskiego dywizjonu. Nadto miał wielką pasję- zegarmistrzostwo! Jego biurko wypełniały setki kółeczek, sprężynek, najróżniejszych zegarków i zegareczków. Swemu hobby poświęcał wszystkie wolne chwile.

Poniżej przedstawiamy fragment "Jednodniówki Dywizjonu", opisujący przebieg dramatycznego wydarzenia:

"Zaraz po starcie okazało się, że wiara w przesądy nie jest gołosłowna. Po wyciągnięciu maszyny w górę chciałem wyrównać, a tu ani rusz. Poczułem zimny pot na czole. Pchając knypel oburącz, skierowałem równocześnie spojrzenie na szybkościomierz i po raz pierwszy w życiu miałem wrażenie, ze brak mi sił. Pokonywałem jakiś niesamowity ciężar, choć logika i fakty mówiły, że wszystko jest w porządku. Stery pracowały prawidłowo, zegary wskazywały normalnie, a silnik grał swą niczym niezakłóconą muzykę. Dalszy lot był zupełnie spokojny, ciągnęliśmy trójką. Dziadzia miałem z prawej strony, a Tomcia z lewej. Potem zmieniliśmy szyk »na schody w prawo«. Przed celem przewaliłem maszynę i rwałem w dół, dopiero w czasie wyciągania maszyny usłyszałem głos Amerykańca, który wołał »Dziadzio nie wyprowadził«. Powtarzał mi to bodaj ze trzy razy. Nie odpowiedziałem mu, bo całą uwagę skupiłem na prowadzeniu maszyny na niskim locie. Przeleciałem po raz drugi ponad celem, skręciłem na szosę i tam skakaliśmy ze słupa na tank, a z tanku na słup, nie było czasu na gadanie.

Z "kosiaka" przeszedłem na lądowanie i po kołowaniu w czasie wyłażenia z maszyny powiedziałem, że jeżeli do pięciu minut Dziadzio nie wróci, to polecimy go szukać. W tej samej chwili podbiegł do nas podoficer angielski i zameldował: »Third aircraft crashed – both killed« (trzeci samolot rozbity – obaj zginęli). Wiadomość ta była dla mnie niby grom z jasnego nieba. Odruchowo zwróciłem się do stojącego obok Amerykańca. Patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, jakby nie rozumiał, o co chodzi. Po chwili odszedł. Spotkałem go później w „watchoffice”. Kazał mi zamówić samochód, którym chciał pojechać na miejsce kraksy. Nie zgodziłem się na to. Około godziny 16 wystartowaliśmy, lecąc tą samą trasą, którą wybrał Dziadzio przed śmiercią. Śnieg nie był już tak biały i góry nie tak piękne, w ogóle było głupio i pusto. Kilkakrotnie zagadywałem Amerykańca, ale on przesuwał przełącznik, nie odpowiadając ani słowa, pewnie czuł do mnie żal o to, że nie dałem mu samochodu, ale zrobiłem to celowo, ponieważ byłem przekonany, że po Dziadziu i Homańczyku musiały pozostać tylko strzępy, porozrzucane po polu. Oglądanie tego na pewno musiałoby wywołać wstrząsające wrażenie. Rozumiem to tym bardziej, że Tomcio opowiadał mi, jak po przewrocie maszyny widział samolot Dziadzia spadający pionowo na ziemię. Po wylądowaniu wyszedł naprzeciw nas Ciupaś. Zapytał coś Amerykańca, ale ten mimochodem wskazał na mnie ruchem głowy – jakby nie miał nic do powiedzenia. Zobaczyłem następnie Amerykańca w kasynie: siedział przed piecem i patrzył w ogień. Nie odpowiadał na żadne pytania. Czasem prostował się tylko, jakby chciał zrzucić z siebie jakiś ciężar. Przy podwieczorku usiadł koło mnie. Podniósł filiżankę do ust i odstawił ją. Wyszedł z pochyloną na piersi głową. Później w saloniku siedział pochylony, a szerokie jego ramiona wstrząsał głęboki szloch – płakał"

Jak wykazały badania szczątków samolotu, przyczyną katastrofy było zablokowanie układu sterowania. Porucznik Dunin został pochowany na cmentarzu w St. Andrews w Dumfries, w grobie oznaczonym numerem 264, sekcja A, a jego współtowarzysz porucznik Jerzy Homan w grobie nr 245, tej samej sekcji.


Autor: Bohdan Nielubowicz
1 komentarzy - pokaż »
autor wpisu
(15 znaków)
treść wpisu
(1000 znaków)
email
nie będzie widoczny na stronie
Copyright © 2006-2024 Vaterland.pl